Byłam nieuchwytna. Tak najłatwiej można było mnie
scharakteryzować, pojawiałam się i znikałam, zupełnie tak, jakbym posiadała
umiejętność teleportacji. W każdym miejscu, w którym mogłam wtopić się w tłum i
nie istnieć dla świata czułam się świetnie. Najbardziej lubiłam duże miasta w
nocy, kiedy ich światła wzbudzały dziwną tęsknotę i piekły w oczy tak, że
mogłam udawać że to przez nie płakałam, rozmazując sobie makijaż. Wciąż żyłam z
dnia na dzień, chociaż milion maili i smsów od ojca przypominało mi, że byłam
dorosła i powinnam się tak zachowywać.
Ja jednak nie chciałam się przywiązywać do niczego i nikogo,
bo wiedziałam jakże fatalnie kończą się przywiązania: ojciec od pięciu lat nie
mógł się pozbierać po tym, jak matka zostawiła go dla innego faceta, zaś moja
najlepsza przyjaciółka Natalka wciąż po nocach płakała w poduszkę,
synchronizując się z małym Kacperkiem po tym jak jej wielka miłość dała drapaka
gdy dowiedziała się że jest w ciąży. Życie bez zobowiązań po prostu było- bez
żadnych problemów, pełne całonocnych wypraw po ciemnych miastach, dzisiaj tutaj
a jutro tam.
Z głośnym plaśnięciem przystojny brunet przyparł mnie do
zimnej ściany. Mimowolnie się wzdrygnęłam, a on, przekonany o swojej
doskonałości przycisnął mnie jeszcze mocniej, a dłońmi zuchwale poruszał się
wzdłuż uda w górę. Chociaż był całkiem niezły w te klocki, przestało mnie to
bawić. Pomięta bluzka podwijała się coraz wyżej, odsłaniając kolejne partie
mojego ciała, a ja aby powstrzymać towarzysza od dalszego rozbierania mnie w
ciemnym korytarzu chwyciłam jego twarz w dłonie i spojrzałam głęboko w oczy.
Piękne, duże brązowe oczy, powiedziałabym nawet że pełne ciepła i dobroci
gdybyśmy znajdowali się w odrobinę innej sytuacji. Pożądanie mogłam dostrzec po
dziwnym błysku oraz zwyczajnie czułam je na brzuchu, co zaczęło mnie krępować.
Sama sobie się zdziwiłam, bo do tej pory rzeczy te traktowałam jako zupełnie
naturalne. Odepchnęłam więc bruneta z całej siły, jaką tylko w sobie miałam i
wybiegłam na dwór, gdzie chłodne listopadowe powietrze natychmiast mnie nieco
otrzeźwiło i pozwoliło spokojnie pomyśleć. Drżącymi dłońmi odpaliłam usiłowałam
odpalić papierosa, jednak zapalniczka została mi wytrącona z ręki przez
jakiegoś przebiegającego mężczyznę. Uśmiechnął się tylko przepraszająco i wzruszył
ramionami, jakby uważał że zrobił to co musiał i poszedł dalej. Przepchnął się
niebywale sprawnie między tłumem ludzi stojących przed barem i wszedł do
środka, pozostawiając po sobie tylko zapach pomarańczy w mroźnym powietrzu.
Nikt chyba nie lubi,
jak życie mu się wali, ja jednak osobistych końców świata przeżyłem już tak
wiele, że zdążyłem przyzwyczaić się do rewelacji niszczących piękny i poukładany świat. Wcześniej panikowałem i
zastanawiałem się, czemu wszystko co złe przytrafia się właśnie mnie. Z czasem
zrozumiałem, że to moja wina- ja po prostu prowokuję los całym sobą do tego,
żeby dał mi kopa w dupę. Jednak gdy przyzwyczaiłem się do mocnych ciosów ze
wszystkich stron, walczenie z nimi stało się niczym zabawa. Najlepsza rozrywka,
jaką mogłem sobie wymarzyć.
Nie inaczej było tym
razem.
Listopadowa noc w
pełni, dookoła mnóstwo ludzi pocierających o siebie dłonie, walczących o
najlepsze miejsca w barze, dyskutujących, jak zaciągnąć dziewczynę do łóżka,
kłócących się o alkohol, jaki dzisiaj ich sponiewiera, mnóstwo samochodów i
autobusów. Pośród tego całego zgiełku ja. Nic nieznaczący, znowu dostający za
swoje Thomas, austriacki bohater. Prychnąłem z niesmakiem, bo nie lubiłem być
tak nazywany. Dostałem od losu więcej, niż zasługiwałem; to prawda- ciężko
pracowałem na swój sukces, ale nie różniło mnie to od miliona innych ludzi,
którym się nie udało. Z czasem nie mogłem unieść tego wszystkiego co otrzymałem
i przyznałem, że trzeba uważać o czym się marzy, bo marzenia mogą się spełnić.
Tak jak moje.
Zgubiłem się. Nie w
mieście, które znam jak własną kieszeń, ale w życiu. Nie mogłem już patrzeć na
Kristinę, przytulającą się ze swoim nowym facetem, drażniła mnie czułość w jego
oczach, której ja nigdy sam nie potrafiłem dać, nie podobało mi się, że to on a
nie ja mieszka w pięknym domu na przedmieściach Insbrucka, codziennie całuje ją
na dzień dobry, robi całej trójce śniadanie i odprowadza Lily do szkoły,
chociaż to ja powinienem to robić. Boli to, że gdy najpiękniejsza rzecz w moim
życiu już śpi, on powoli rozbiera ją z uśmiechem, a Kristina udaje że się
opiera, lecz potem jest naprawdę namiętnie, bo ta niepozorna blondynka jest w
rzeczywistości chodzącym seksem.
W środku było duszno,
śmierdziało potem, papierosami i wymieszanymi perfumami, a co najważniejsze-
nie było Gregora. Wprost uwielbiałem jego punktualność i odpowiedzialność.
Naprawdę zazdroszczę mu poukładania i chyba go poproszę by udzielił mi paru
lekcji w wolnym czasie, którego w sezonie mamy aż za wiele.
Kiedy jestem
zdenerwowany robię się bardzo ironiczny, zupełnie niepotrzebnie.
Znajoma twarz miga mi
przed oczami, kiedy usiłowałem przedrzeć się przez rozkrzyczany tłum do baru.
Bez zastanowienia siadam obok niej, a ona nie daje po sobie poznać, że w ogóle
mnie dostrzegła. Zajęta rozmową z barmanem, obraca w pięknych, zgrabnych
dłoniach szklankę z drinkiem i jedynie jakoś szerzej się uśmiecha.
-Przepraszam, czy my
się nie znamy?- udaje mi się wykrztusić. Nagle zrobiło mi się dziwnie gorąco,
chociaż jeszcze parę minut temu trząsłem się z zimna.
-Lubisz wytrącać
papierosy ludziom z ust, a potem uciekać nie przepraszając.- wzruszyła
ramionami i skinęła głową na chłopaka przy barze. Ten podał jej kolejnego tego
wieczoru drinka. -Twoje zdrowie, piękny nieznajomy.- roześmiała się, uderzając kilka
razy ręką w blat. Była lekko wstawiona, lecz nie ujmowało jej to ani trochę
uroku. Wciąż nie mogłem pozbyć się wrażenia, że gdzieś ją kiedyś widziałem i że
nie był to zatłoczony i śmierdzący papierosami klub. Kojarzyła mi się raczej z
zapachem jakiś owoców, może malin? Wtedy przyszła mi do głowy absurdalna myśl,
lecz gdy ona zobaczyła moją minę, natychmiast rozwiała moje wątpliwości.
-Nie spaliśmy ze
sobą.- mrugnęła jeszcze uwodzicielsko i oddawszy barmanowi srebrną przypinkę z
imieniem Marcelina. Ale dziwne. Pewnie nie umiem tego nawet wymówić.
Oparłam się o chłodną ścianę, z trudem odpalając papierosa.
Wdychałam łapczywie świeże powietrze na tyłach baru. Jak zwykle wieczór wolny
od pracy miał być spokojny, chciałam spędzić go w domu w towarzystwie kota,
papierosów, litrów herbaty i kilku dobrych filmów, których ostatnio czułam
niedobór. Byłam jednakże bardzo niekonsekwentna i nie dotrzymywałam złożonych
samej sobie i znów ginęłam gdzieś w czeluściach Insbrucka zapijając
rzeczywistość.
-Tu jesteś.- odwróciłam się gwałtownie i to był błąd.
Alkohol w połączeniu z wrodzonym brakiem koordynacji spowodował że lekko się
zatoczyłam na blondyna, a on przytrzymał mnie w swoich ramionach odrobinę
dłużej, niż było to konieczne.
-Szukałeś mnie?- spytałam kpiąco, przyglądając się jego
twarzy, dokładnie oświetlonej przez jedyną w pobliżu latarnię. Rozglądał się
niespokojnie, ale i z ciekawością dookoła.
-Tak, kochanie. Nie ładnie tak kłamać i uciekać.- uniosłam
swoje, nie chcę się chwalić ale perfekcyjne brwi, co miało oznaczać, że
zupełnie nie mam pojęcia o co mu chodzi. Nie dał się na to nabrać. Już chciałam
odejść bez słowa, jak to miałam w zwyczaju, lecz przyparł mnie do zimnego muru,
uniemożliwiając ucieczkę.
-Dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi.- dmuchnęłam
prosto w jego twarz dymem z papierosa, nie wydał się tym jednak w ogóle
wzruszony. Lekko tylko mrugnął, gdy zapiekły go oczy.
-Nie bądź taka, Marczelyna.- spojrzałam na niego zdziwiona,
lecz on zupełnie się tym nie przejął i po prostu postanowił mnie pocałować.
Przycisnął mnie do tej cholernej ściany jeszcze bardziej, chwycił policzki w
dłonie i rozsunął wargi językiem. Na początku stałam sparaliżowana, bo byłoby
ogromnym błędem z mojej strony ponowne przespanie się z nim, toteż próbowałam
go jakoś zniechęcić do siebie. Albo byłam zdziwiona jego odwagą. Ostatnio taki
nie był, musiałam się nieźle namęczyć. Zbyt ładnie jednak pachniał, żeby go tak
ignorować. Te pieprzone pomarańcze sprawiły, że zarzuciłam mu dłonie na kark,
by potem jedną z nich wplątać we włosy i dałam się ponieść chwili, która była
jedną z najlepszych momentów w moim życiu. Wreszcie się ode mnie oderwał, a ja
usiłowałam złapać oddech, choć szło mi marnie. Zupełnie inaczej niż jemu, bo on
tylko uśmiechał się kpiąco i wciąż przytrzymywał mnie przy ścianie, a ja
modliłam się aby mnie nie puszczał, bo mogłabym upaść.
-Marczelyna...- nie mogłam słuchać mojego imienia, tak
dziwnie i zarazem niesamowicie brzmiącego w jego ustach. Po prostu nie
potrafiłam tego znieść, sama nie miałam pojęcia czemu. Może po prostu tym
wszystkim kierował zwykły strach przed przywiązaniem, może fakt, że nikt inny
nie wypowiadał tego imienia z tyloma emocjami naraz?
-Nie mogę.- wyszeptałam i odepchnęłam go od siebie z całej
siły i uciekłam w ciemną noc przed siebie, biegnąc ile miałam tylko sił w
nogach nie oglądając się za siebie.
Dziwnie roztrzęsiony,
wbijałem wzrok w ciemność, usiłując pochwycić choćby kontur postaci Marceliny,
lecz było to niemożliwe. Nie zdążyłem jej złapać, zatrzymać, pożegnać, choć
teraz, gdy stałem jak jakiś ostatni kretyn przy chropowatej ścianie na tyłach
jednego z wielu miejscowych barów chyba straciłem na to ochotę. Owszem,
intrygowała mnie i biła od niej dziwna lekkość życia, której ostatnimi czasy
bardzo mi brakowało, ale to nie powód, żeby biegać jak poparzony za zwiewającą
przede mną ciemnowłosą dziwaczką. Wcale nie była taka ładna, miała zbyt mocny
makijaż i okłamała mnie, nie wiadomo czemu- tak jakby seks był czymś
zabronionym, a ona, wieczna dziewica okryła się hańbą. Nie wierzyłem oczywiście
w bajeczki o tym, że nie sypia dwa razy z tym samym facetem. Być może tak było,
dopóki nie zrobiła tego ze mną.
Wróciłem do baru,
gdzie zastałem Gregora nad kuflem piwa. Przyglądał mi się podejrzliwie, kiedy
wyszedłem zza kurtyny dla personelu, ja natomiast nie mogłem się powstrzymać od
ironicznych oklasków, którymi zupełnie się nie przejął, jak zwykle zresztą.
-Ale popatrz za to,
jak mam pięknie ułożone włosy.- z uśmiechem gwiazdora zagwizdał na jakieś dwie
przechodzące blondynki, które nieomal nie umarły ze szczęścia.
-Uważaj, nie chciał
byś przecież żeby Sandra spędziła resztę życia w więzieniu za zabicie dwóch
blond ameb.- roześmiałem się na widok jego przerażonej miny, lecz prawie
natychmiast zmieniła się na błogą. Wolałem nie wiedzieć, o czym pomyślał
Gregor, lecz okazało się, że jak zwykle powalił inteligencją wszystkich dookoła
i zaczęto zastanawiać się, czemu nie zdobył jeszcze Nagrody Nobla.
-Mogłaby je pobić, z
rok to bym z chęcią od niej odpoczął. No wiesz, nie żeby coś, ale przebywanie
ze sobą zbyt długo też nie jest wspaniałe.
No jasne. Gregor nie
wytrzymałby bez Sandry dnia, ale wcale nie musi o tym wiedzieć.
___________
O matko, mi się podoba i to nawet bardzo. Chyba nie miałam w przeszłości tej przyjemności, by czytać coś twojego (choć pamięć mi czasem szwankuje), a ten powyższy rozdział mi poszedł szybko, ale miło. Zarówno Thomas jak i Marcelina ukrywają to co w nich siedzi i starają się to zatuszować, z mniejszym lub większym powodzeniem. Do tego wychodzi na to, że już się wcześniej spotkali i jestem ciekawa, jak do tego doszło. I cieszę się, że Morgenstern nie jest tutaj taki grzeczny, uwielbiam go w każdym opowiadaniu, ale tutaj jest taki inny, wulgarny i nie taki idealny jak zazwyczaj, a mi się to bardzo podoba! No nic, czekam z niecierpliwością na następny :)
OdpowiedzUsuń[imso-overyou / @carwinek]
Oj podoba się, podoba! Wcześniej nie czytałam nic Twojego, więc pozostaje mi tylko cieszyć się tym opowiadaniem. :)
OdpowiedzUsuńThomas w takiej wersji... och, ach - chciałoby się powiedzieć i oby było go takiego jak najwięcej.
Czekam na kolejne!
Jejku, jestem! Bo jak jest Morgo, to jestem i ja, to już taka zależność. Tylko, że ja nie jestem wszędzie tam, gdzie Morgo, bo Morgo musi być dobry i napisany przez odpowiednich ludzi. Ziel, wybieram Cię! Jesteś totalnie odpowiednią osobą do pisania o tym uszatym matole!
OdpowiedzUsuńPoza tym naprawdę trudno sprawić, aby czytelnik wpadł w klimat opowiadania już w pierwszym rozdziale, a Ty to ze mną zrobiłaś, więc... Wiesz, co dalej? Dalej to już tylko pisać i pisać i pisać. Widzę tutaj materiał na kawał porządnej i dobrej historii, więc pozostaje mi tylko napisać, że ja tu będę, że dopinguję i trzymam kciuki za jej tworzenie.
Ściskam bardzo mocno, trzymaj się i piiiiiisz! <3
Zieeeeeeeel, ty wiesz.
OdpowiedzUsuńJestem wszędzie tam gdzie ty i to się nigdy nie zmieni. Brakowało mi tego charakterystycznego stylu, tylko twojego. Pisz, rozkręcaj się i szrajbaj "coś długiego i porządnego". Awwwwww, to jest takie twoje! Miłość.
PS. Drugi. Kotałte mimo że nigdy nieopublikowany i niepoprawiony też się liczy!
UsuńMORGEN!
OdpowiedzUsuń